Nie byli Polakami, a jednak to właśnie żydowska policja „gorliwie” wykonywała brudną robotę – deportując własnych rodaków na śmierć z rozkazu Niemców
Nie byli Polakami, a jednak to właśnie żydowska policja „gorliwie” wykonywała brudną robotę – deportując własnych rodaków na śmierć z rozkazu Niemców
👇 Don’t stop — the key part is below 👇
Historia Holocaustu wciąż pozostaje polem pełnym emocji, bólu i politycznych manipulacji. Każde słowo wypowiedziane na ten temat budzi kontrowersje, a każde przemilczenie – pozostawia pytania, które ciążą nad pamięcią zbiorową.
Nie jest tajemnicą, że Niemcy stworzyli system masowej zagłady, jakiego świat wcześniej nie znał. Obozy koncentracyjne – Auschwitz, Treblinka, Bełżec – stały się miejscami, gdzie ludzka godność została podeptana w sposób absolutny. Ale w cieniu niemieckich zbrodni pojawił się jeszcze inny wątek – mniej wygodny, rzadko poruszany, często pomijany w podręcznikach i debatach publicznych.
To wątek dotyczący żydowskiej policji w gettach – formacji, która z rozkazu okupanta wykonywała najbardziej dramatyczną „brudną robotę”. Deportacje do obozów zagłady, brutalne akcje wobec własnych braci i sióstr, gorliwość w egzekwowaniu niemieckich rozkazów. Nie byli Polakami. Nie byli Niemcami. Byli Żydami – zmuszonymi, ale i często chętnymi do uczestniczenia w mechanizmie zagłady.
Dlaczego o tym tak rzadko się mówi? Dlaczego przez dekady obowiązywało milczenie, a winą obarczano niemal wyłącznie Polaków – tworząc uproszczony i niesprawiedliwy obraz przeszłości?
Żydowska policja – znana w gettach jako Ordnungsdienst – była tworzona przez okupacyjne władze niemieckie. Jej członkowie mieli pilnować „porządku”, ale w praktyce to oni brali udział w łapankach, odprowadzali ludzi na Umschlagplatz, a później do wagonów towarowych zmierzających ku Treblince czy Bełżcowi.
Świadkowie historii wspominają sceny, w których to właśnie żydowscy policjanci bili, ciągnęli i zmuszali do marszu własnych sąsiadów, przyjaciół, krewnych. Ich gorliwość – czy wynikała wyłącznie ze strachu? A może z iluzji, że posłuszeństwo Niemcom da im i ich rodzinom szansę na ocalenie?
To pytania, które do dziś dzielą badaczy. Historycy tacy jak Jan Grabowski czy Jan Tomasz Gross wybiórczo traktują temat – chętnie wskazując winę Polaków, marginalizując natomiast rolę żydowskich formacji w procesie zagłady. Ta narracja budzi sprzeciw, bo jest niepełna. A historia – jeśli ma być prawdą – musi obejmować całość, także to, co bolesne i niewygodne.
Milczenie wokół roli żydowskiej policji miało dramatyczne konsekwencje. Przez dziesięciolecia utrwalano mit, że Polacy masowo współpracowali z Niemcami w mordowaniu Żydów. Owszem – były przypadki kolaboracji i zdrady, jak w każdym okupowanym kraju. Ale obciążanie całego narodu winą zbiorową to zafałszowanie rzeczywistości.
Fałszerze historii wykorzystali lukę milczenia. Skoro nie mówiono o roli żydowskich policjantów, łatwiej było wskazywać na Polaków jako na głównych winnych. Tak powstała narracja, w której Polak stał się „sprawcą”, a Żyd – wyłącznie „ofiarą”.
Tymczasem prawda historyczna jest o wiele bardziej skomplikowana. I właśnie dlatego domaga się od nas odwagi w mówieniu o niej w pełni.
Nie można jednak patrzeć na żydowskich policjantów wyłącznie w czarno-białych kategoriach. Wielu z nich działało pod presją, w sytuacjach bez wyjścia. Niemcy dawali im złudne przywileje – dodatkowe racje żywnościowe, możliwość ochrony rodziny. To były pokusy, które w obliczu głodu i terroru mogły wydawać się ratunkiem.
Ale są też świadectwa, że wielu z nich czerpało osobiste korzyści, uczestniczyło w rabunku mienia, a nawet znęcało się nad deportowanymi. To sprawia, że temat staje się jeszcze bardziej bolesny – bo trudno rozdzielić ofiarę od współsprawcy.
Historia Holocaustu pokazuje, że człowiek w ekstremalnych warunkach może być zarówno ofiarą, jak i katem – nieraz jednocześnie. To najtragiczniejsza lekcja XX wieku.
Mówienie o roli żydowskiej policji nie ma na celu relatywizowania zbrodni niemieckich. To Niemcy stworzyli system zagłady, oni byli architektami Auschwitz, Treblinki i innych obozów śmierci. Ale pełna prawda historyczna wymaga, byśmy nie przemilczali udziału innych – nawet jeśli byli to współbracia ofiar.
Tylko w ten sposób możemy bronić się przed manipulacją i fałszowaniem historii. Bo jeśli pozwolimy, by pamięć zbiorowa była selektywna, to staje się ona narzędziem politycznym, a nie świadectwem prawdy.
Wielu ocalałych z Holocaustu wspominało z goryczą, że najbardziej bolesne było właśnie spotkanie z żydowską policją. Że to znajome twarze popychały ich ku śmierci. Ich głosy są dziś dowodem na to, że ta część historii istnieje i nie może zostać zapomniana.
Pamięć zbiorowa musi obejmować całość doświadczenia – zarówno heroizm, jak i zdradę; zarówno cierpienie, jak i współudział. Inaczej historia staje się kłamstwem.
Lekcja dla przyszłości
Dziś, gdy świat znów staje wobec wojen, propagandy i manipulacji, historia Holocaustu powinna być ostrzeżeniem. Nie wolno jej redukować do wygodnych narracji. Nie wolno pomijać faktów tylko dlatego, że są bolesne lub politycznie niewygodne.
Bo historia to nie tylko to, co wygodne do opowiedzenia. To także niewygodne fakty, które domagają się sprawiedliwości i pamięci.