Podobny? Tak wygląda syn Franciszka Pieczki, Piotr. “Ojciec zanim został Gustlikiem, pasał krowy w Godowie”. Zdjęcia
Podobny? Tak wygląda syn Franciszka Pieczki, Piotr. “Ojciec zanim został Gustlikiem, pasał krowy w Godowie”. Zdjęcia
Pogrzeb Franciszka Pieczki
Rozmowa z Piotrem Pieczką, synem wybitnego aktora Franciszka Pieczki
Miał pan „z górki” czy “pod górkę” jako syn znanego aktora?
Dla mnie na pierwszym miejscu był tatą, a potem dopiero znaną osobą. Fakt, byłem rozpoznawalny jako syn Pieczki i w szkole z tego powodu trochę podnoszono mi poprzeczkę. Złościłem się z tego powodu, ale po latach jestem za to ojcu wdzięczny. Skłamałbym, gdybym powiedział, że to nie było miłe, iż mój tata był znanym aktorem. W latach licealnych nawet pomagało mi to w relacjach z dziewczynami. Nie miałem nigdy problemu, żeby pójść z koleżankami do kina czy na kawę.
Franciszek Pieczka zdobył sławę, musiał zmierzyć się z odmiennymi oczekiwaniami pana dziadka, który chciał, by syn zdobył „konkretny” zawód?
To prawda, tato opowiadał, że dziadek nie zgadzał się z jego wyborem. Przed wojną oraz zaraz po 1945 roku żyło się w Godowie bardzo biednie. Dziadkowie musieli wyżywić sześcioro dzieci, w tym Franka juniora. Mozolnie uprawiali swoje morgi. Godowianie pracowali też w kopalniach. To była wówczas norma. Tato wraz z innymi dziećmi pasał krowy nad Olzą. Grał na organach w kościele. Dziadek nie wyobrażał sobie, by jego dziecko zostało komediantem. Uważał, że zawód aktora nie gwarantuje ani zatrudnienia ani stałej pensji. Jest też „na bakier z moralnością”. Pamiętajmy przy tym, że dziadek był kościelnym. Aktor tymczasem musi zagrać różne rzeczy, np. scenę rozbieraną. Próbował więc wybić synowi aktorstwo z głowy.
Franciszek Pieczka patronem szkoły w Godowie. Już oficjalnie. WIDEO
Godów uhonorował jak tylko mógł najpiękniej Franciszka Pieczkę. Pochodzący z tej właśnie miejscowości, niezapomniany Gustlik z serialu „Czterej Pancerni i pies” od piątku, 29 września patronuje tutejs…
Pogrzeb Franciszka Pieczki
Ponoć Franek miał raptem 10-lat, kiedy pieszo wybrał się z Godowa do kina w Petrovicach na Zaolziu, które w październiku 1938 roku zajęło polskie wojsko.
Poszedł ze starszymi kolegami do tych Petrovic zobaczyć „Znachora” z Kazimierzem Junoszą-Stępowskim w roli głównej. Tak zachwycił się grą Junoszy, że postanowił zostać aktorem. Chciał grać tak dobrze jak pan Kazimierz.
Kultura i rozrywka
Dziadek na pewno nie był z tego postanowienia zadowolony.
Oj, tato opowiadał, że w domu dziadek czekał na niego z pasem. Lał go po gołym tyłku i wykrzykiwał „Jo ci dom Znachora!”. Dziadek mówił o kinie, że to „świństwo, deprawacja i bezbożność”. U ojca zwyciężyła jednak miłość do filmu. Później chodził do kina w pobliskim Wodzisławiu Śląskim i Zawadzie. Z Godowa 10 kilometrów!
Pieczka zdał na… Politechnikę Śląską
Po ukończeniu szkoły średniej, ku rozpaczy polonisty, który dostrzegał u Franciszka Pieczki talent aktorski, zdał na Politechnikę Śląską. Nie wytrzymał tam jednak długo.
Dziadek bardzo chciał, żeby tato został górnikiem. Pod ziemią pracował on i jego ojciec, a mój pradziadek. Kolega dziadka załatwił tacie robotę w chorzowskiej kopalni Barbara-Wyzwolenie. Pracował ciężko fizycznie, ale był silny, więc sobie radził. O mało jednak nie uległ ciężkiemu wypadkowi i to był chyba punkt zwrotny. Potknął się i upadł. Spod lecącej na niego skały, w ostatnim momencie wyrwał go przodowy. Ojciec opowiadał, że przeżył to zdarzenie bardzo mocno, przecież śmierć zajrzała mu w oczy. Pod koniec lat 40. zdał na kierunek elektronika w Politechnice Śląskiej, ale po miesiącu zrezygnował. Męczył się, ciągnęło go na scenę.
Skąd u chłopaka z małej podwodzisławskiej miejscowości taka determinacja?
Wie pan, miał silny charakter. Kierował się w życiu zasadami wyniesionymi domu. Uważał, że da sobie radę. Od najmłodszych lat miał kontakt ze sceną. Po drugiej stronie drogi w Godowie mieszkało majętne bezdzietne małżeństwo. Ci sąsiedzi już przed wojną jeździli samochodem. Tato uczył się u nich gry na fortepianie. Myślę, że to go inspirowało. A ponieważ był wrażliwy na sprawy artystyczne i był naprawdę utalentowany, wiedział czego chce… Już w szkole powszechnej w Godowie zachwycał w spektaklach w ramach amatorskiego ruchu artystycznego. Później przez dwa lata uczęszczał do Uniwersyteckiego Studium Przygotowawczego w Katowicach. Kiedy rzucił studia politechniczne, zdał do szkoły teatralnej w Warszawie.
Pomnik z rzeźbą śp. Franciszka Pieczki stanął w Godowie. Wielki Ślązak upamiętniony
Rzeźba Honorowego Obywatela Gminy Godów Franciszka Pieczki stanęła na skwerku przy Szkole Podstawowej im. Franciszka Pieczki w Godowie. Wielki Ślązak, wybitny aktor pochodził z Godowa w powiecie wodzi…
Franciszka Pieczkę egzaminował sam Aleksander Zelwerowicz i to w swoim domu. Jak to się stało?
Po pierwsze, ojciec wspominał, że Zelwerowicz nie potrafił zebrać komisji egzaminacyjnej, bo trwał już rok akademicki. Po drugie, jako dziekan Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej mógł egzaminować jednego kandydata na swoich warunkach. Wybrał tatę między innymi dlatego, że miał „słuszne” robotniczo – chłopskie pochodzenie. Takie to były czasy. Tato mówił prozę, recytował wiersz. Zelwer poprosił go także, by wypowiedział słowo „miasto”. Potem „miasto” z przymiotnikami np. „hutnicze”, „zabytkowe” oraz… „Las Vegas”, o którym Franek z Godowa słyszał chyba pierwszy raz w życiu. Na koniec kazał mu zmieniać kolejność tych słów. Ojciec jakoś z tego wybrnął i tak został studentem PWST.
Jak zareagował dziadek na wieść, że syn dostał się do szkoły teatralnej?
Myślał, że wrócił do domu, bo go „wyciepli” z tej szkoły. Ojciec tymczasem oznajmia, że został studentem. Dziadek, który miał XIX-wieczne wyobrażenie o aktorach, wypalił „chcesz być Hungerkünstler, głodujący artysta?” Co ciekawe, w młodości sam grywał w amatorskim teatrze. Kiedy tato zaczął odnosić pierwsze sukcesy, dziadek nie bez dumy mawiał: „Pierona, on to po mie wzion”.
No i Franciszek Pieczka blisko 70. lat przeżył właściwie poza Śląskiem. To wystarczająco długo, by zapomnieć o swoich korzeniach.
Tyle lat mieszkał poza Śląskiem, ale Śląska nigdy się nie wyrzekł. Wręcz przeciwnie, zawsze i wszędzie podkreślał, że jest Ślązakiem i był z tego dumny. W domu mówiło się po polsku, bo mama była z Wielkopolski i nie znała śląskiego. Nieraz jednak słyszałem jak rodzice wtrącają swoje regionalizmy – tato śląskie, mama wielkopolskie. Osłuchałem się tych zwrotów, można więc powiedzieć, że jestem trójjęzyczny. Ojciec rozmawiał po śląsku ze Ślązakami, których spotykał w Warszawie, albo jak odwiedzaliśmy rodzinę w Godowie. Ja, urodziłem się już w Warszawie. Mieszkaliśmy na Pradze. Poznałem więc miejską gwarę praską. Po śląsku nie mówię, ale rozumiem język śląski.
Śląskość poza Śląskiem na ogół nie znajduje zrozumienia
Śląskość poza Śląskiem na ogół nie znajduje zrozumienia. Polakom może wydawać się jakaś taka „chropowata”, obca. Natomiast „ludzie myślący, na jakimś poziomie intelektualnym, są w stanie sobie specyfikę charakteru Ślązaków wytłumaczyć” – powiedział pana ojciec. Podziela pan to zdanie?
Za „komuny” śląskość była zwalczana. Ze szkoły na wszelkie sposoby próbowano rugować ślonsko godka. Poza Śląskiem Ślązaków na ogół nie lubiano, właśnie za tę „chropowatość”, odmienność, jak pan to ujął. Ojciec tymczasem znalazł w Warszawie zrozumienie; obracał się wśród ludzi mądrych, otwartych. Studiował na jednym roku z Mieczysławem Czechowiczem, Wiesławem Gołasem i kilkoma innymi osobami, które później „złotymi zgłoskami” zapiszą się w historii polskiego teatru i filmu. Zresztą Gołas był świadkiem na ślubie taty. Obaj po studiach otrzymali angaż do Teatru Dolnośląskiego w Jeleniej Górze. Ponadto grali w teatrze objazdowym i tato spóźnił się na swój ślub, bo utknęli w zaspie. Dopiero pług odkopał auto ze śniegu. Ojciec poznał wielu wspaniałych ludzi, którym śląskość nie przeszkadzała.
Otwarte przyznawanie się do śląskości w Warszawie musiało jednak wymagać odwagi.
W przeddzień dożynek w Godowie rozmawiałem z Józefem Musiołem, który wiele lat temu zakładał Towarzystwo Miłośników Śląska w Warszawie. Wspomniał, że Franek Pieczka natychmiast zgłosił swój akces. Decyzja wymagała odwagi, bo ojciec mógł za to popaść w tarapaty, w najlepszym razie dostać szlaban na pierwszoplanowe role. Kinematografią rządziło jeszcze wtedy państwo. Tato zrobił tak, bo uważał, że tak należy. Kiedy trzeba było, godoł i korzystał z języka śląskiego w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. W momencie, gdy załatwiał coś w urzędzie i próbowano go zbyć, głośno odzywał się po śląsku, a zaraz potem przechodził na piękną polszczyznę. To wzbudzało konsternację, szacunek. Działało…
Kiedyś w wywiadzie dla Dziennika Zachodniego Franciszek Pieczka stwierdził: „Ironia losu! Przez lata stryj słał z tych Niemiec paczki, żeby powstaniec śląski, w Polsce, o którą walczył, mógł wyżywić rodzinę. To się po prostu w głowie nie mieści! Dla mnie to do dziś jest jedna z najlepszych lekcji śląskości.” Zna pan tę historię?
Znam. Przed wielką wojną Godów był pruski, a za Olzą były już Austro-Wegry. Dziadka wcielono do wojska pruskiego, a później walczył w powstaniu. Jeden z jego braci był po stronie niemieckiej. Paradoks polegał na tym, że potem z tych Niemiec stryj ojca wysyłał do śląskiego powstańca paczki. Jemu na Zachodzie żyło się dobrze, a Franciszek senior w Polsce klepał biedę, przez sześć lat był bezrobotny…
No cóż, śląska rzeczywistość. Pana ojca ciągnęło do Godowa. Pamiętam, jak jedzie bryczką w korowodzie dożynkowym, a potem biesiaduje z godowianami pod namiotem na boisku. Był honorowym obywatelem tej gminy.
Wracał do Godowa, na Śląsk, kiedy tylko mógł i pozwalało mu na to zdrowie. Czasu też nie miał za wiele, ponieważ dużo grał. W Godowie czuł się świetnie. Spotykał się z ludźmi, których znał z młodości. Później tych osób już ubywało. Na dożynki przyjeżdżał też drugi wybitny aktor z gminy Godów – Marian Dziędziel, pochodzący z sąsiednich Gołkowic. Spotykali się w tym miejscu poza filmowym planem, w swojskich klimatach. Wracaliśmy i wracamy do Godowa chętnie, bo nadal mamy tutaj rodzinę.
Najlepsze kreacje Franciszka Pieczki
Franciszek Pieczka zagrał w niezliczonych filmach oraz spektaklach teatralnych, stwarzając niezapomniane kreacje. Parę dni temu oglądałem go w „Austerii”, gdzie był Karczmarzem Tagiem. Nie tę jednak rolę wymienia wśród swoich największych osiągnięć. Jak pan uważa, które kreacje ojca były najlepsze?
Wszystkie odzwierciedlały jego osobowość. Mówił, że najbardziej ceni sobie rolę Mateusza w „Żywocie Mateusza”, filmie z 1968 roku. Ojciec grał sercem, sobą, bardzo się angażował, zostawiał w tych kreacjach cząstkę siebie. Szczególnie zapamiętałem go jako Świętego Piotra w „Quo vadis” Jerzego Kawalerowicza. Bo, każdą niemal rolę można odegrać, wzorując się na konkretnej postaci – górnika czy lekarza. W przypadku Świętego Piotra jest trudność. Nikt nie widział pierwszego biskupa Rzymu, możemy opierać się jedynie na przekazach biblijnych, wyobrażeniach. Ojciec przygotowywał się do tej roli szczególnie starannie. Pamiętam, że zatrudnieni do filmu statyści – obcokrajowcy na planie nie mogli oderwać od niego wzroku. Traktowali tatę jak biblijnego patriarchę, świętego, tak byli przejęci.
Jak ojciec przygotowywał się do ról?
Już po śniadaniu uczył się tekstu. Później jadł obiad i znowu się uczył. Opanowywał teksty bardzo szybko. Co ciekawe, doskonale znał także kwestie kolegów, którym czasem podpowiadał na scenie, gdy zapomnieli tekstu. Nigdy jednak nie krytykował innych aktorów. Co najwyżej powiedział, że zawiódł tego czy tamtego artystę warsztat. I to było wszystko.
A propos warsztatu – Franciszek Pieczka bardzo cenił sobie warsztat Kazimierza Kutza. Zagrał w jego „Perle w Koronie” i „Paciorkach jednego różańca”.
Rozumieli się bez słów. Może dlatego, że tato i pan Kazimierz byli Ślązakami. Mieli podobne doświadczenia. Wiedzieli, co oznacza próbować „przesadzić” górnika, który zawsze mieszkał w domku z ogródkiem do bloku z wielkiej płyty. Toż to oznaczało śmierć dla tego człowieka. Stąd te filmy są takie prawdziwe. Zadziwia mnie również to, że w czasach cenzury reżyser potrafił przedstawić sedno sprawy, przemycić to, na czym mu zależało.
Największą jednak sławę Franciszek Pieczka zyskał dzięki roli Gustlika w serialu „Czterej pancerni i pies”. Słyszał pan o historii z Łodzi?
Pewnie, że tak. Moim zdaniem, to co, w Polsce spotkało załogę czołgu „Rudy 102” można przyrównać do sławy, jaką cieszył się Michael Jackson… W Łodzi, aktorzy mieli pojechać na spotkanie z widzami prawdziwym czołgiem T-34. Zainteresowanie ludzi było tak duże, że decydenci przestraszyli się i w ostatniej chwili wycofano się z pomysłu. Obawiano się, że w tłoku czołg może kogoś uszkodzić.
Dlaczego, pana zdaniem ten serial cieszył się taką popularnością, i to nie tylko w Polsce. W NRD uznano go za serial wszechczasów, mimo że Niemcy dostają w nim potężne baty…
Myślę, że magia tego filmu polegała na ukazaniu, zwłaszcza dzieciom i młodzieży, pięknej przyjaźni (choć niestety w realiach frontowych). Serial przedstawia ważne relacje między ludźmi, wytrwałość w dążeniu do celu. Mamy tutaj przecież młodziutkiego Janka (w tej roli Janusz Gajos – red.), który bardzo chce należeć do załogi czołgu „Rudy”. I to mu się udaje, właśnie dzięki determinacji i wytrwałości. Pojawia się również element melodramatu, czyli miłość Honoraty do Gustlika. Najważniejsze jest to, że każdy z nas mógł utożsamić się z jednym z tych pancerniaków: Jankiem, Gustlikiem, Olgierdem czy Grigorijem.
Jakim Franciszek Pieczka był mężem, ojcem, tak po prostu w domu?
Bardzo kochał naszą mamę Henrykę (mam jeszcze starszą o 16 lat siostrę). Rodzice przeżyli razem 50. lat. Kiedy mama zmarła w 2004 roku, mocno to przeżył. Potem jednak wrócił do pracy. Myślę, że sobie poradził z traumą, bo miał nas, rodzinę. Mocno go wspieraliśmy w tym trudnym dla nas wszystkich czasie. Franciszek był wymagającym ojcem; wiedział, że tak trzeba. W życiu kierował się Dekalogiem, przestrzegał zasad, które sam przejął od swoich rodziców, a ja ze siostrą od naszego taty i mamy. Nie pamiętam, żeby na nas krzyczał. Usposobienie miał spokojne, był życzliwy dla ludzi. To, że wykonywał zawód aktor, było dla mnie czymś normalnym. Wykreował wiele ról, wszystkie mi się podobały. Z biegiem czasu, jak dorastałem (miałem 12-, 13-lat), a filmy powtarzano w telewizji, pytałem go, o co w nich chodzi np. w „Konopielce”? Starał się wytłumaczyć, oczywiście na tyle, ile mogło pojąć dziecko.
Czy ojciec próbował w jakiś sposób zachęcić pana do studiowania aktorstwa?
Nie, nigdy. Uważał, że nie wolno tego robić. Dał nam całkowitą swobodę w wyborze zawodu. Zresztą nie wpływał również na inne nasze decyzje życiowe. Prawdę mówiąc, zagrałem parę niewielkich ról. Jedną z nich w filmie „Ryś”, w którego obsadzie byli tak wspaniali aktorzy jak nieżyjący już Krzysztof Kowalewski czy Krzysztof Globisz. Na plan trafiłem za pośrednictwem agencji reklamowej. Nikt nie wiedział, że Piotr Pieczka jest synem Franciszka. Moja córka Alicja, a wnuczka Franciszka Pieczki ukończyła Warszawską Szkołę Filmową Macieja Ślesickiego i Bogusława Lindy „Laterna Magica”. Poszła bardziej w reżyserię i zarządzanie filmem. Najstarszy syn Adrian pracuje w radiu. Ma głos bardzo podobny do barwy dziadka Franciszka. Młodszy syn Aleks skończył wydział operatorski w szkole filmowej.