Homegrown Coffee Bar

Website about history and memories of life

Poland old

Głosy zza drutu kolczastego – opowieść, której nie wolno zapomnieć

Był styczeń 1945 roku. Śnieg, który pokrywał ziemię, był szary i przesiąknięty zimnem, które wnikało w kości. Na horyzoncie widać było baraki obozowe, milczące jak grobowce, a nad nimi unosił się dym, niosąc ze sobą zapach, którego żadne dziecko nigdy nie powinno znać. Za drutem kolczastym stała grupa dzieci. Było ich może dziesięcioro. Ubrane w cienkie pasiaki, zbyt duże lub zbyt małe, opadały im z ramion. Na głowach — chustki, czapki, cokolwiek mogło choć trochę ochronić przed mrozem. Ich twarze… twarze, które powinny być pełne beztroski, miały oczy dorosłych, oczy, które widziały zbyt wiele.

Najniższy z nich, chłopiec o wychudzonych policzkach, patrzył prosto przed siebie. Nie było w nim łez. Płakał już tyle razy, że łzy wyschły. Obok niego stała dziewczynka, może jego siostra, kurczowo trzymająca jego rękę. Jej spojrzenie błądziło gdzieś w dal, jakby szukała w śniegu czegoś, co pozwoliłoby jej wierzyć, że świat poza tym drutem nadal istnieje.

Za nimi stali inni — niektórzy z oczami zamkniętymi, jakby chcieli odciąć się od rzeczywistości, inni patrzyli w obiektyw fotografa. Ten moment, ta sekunda, zatrzymana w kadrze, stała się dowodem, że istnieli. Że ich życie, choć tak brutalnie przerwane, miało wagę i sens.

W obozie dzień nie różnił się od dnia. Pobudka o świcie, liczenie, praca ponad siły, głód, choroby. Dzieci, które przeżyły do tego dnia, miały w sobie dziwną mieszaninę rezygnacji i nadziei. Niektóre z nich nawet tutaj śniły o domu — o piecu, w którym matka piekła chleb, o zapachu siana w stodole, o dotyku dłoni ojca. Inne już zapomniały, jak pachnie lato.

W tamtym styczniowym dniu do obozu zbliżały się wojska, ale dzieci jeszcze tego nie wiedziały. Stały w milczeniu, wpatrując się w fotografa, który był świadkiem ich istnienia. Być może nie rozumiały, po co ktoś robi im zdjęcie. Może myślały, że to część kolejnego rachunku, kolejnej listy. Nie wiedziały, że ten obraz trafi kiedyś do świata, który nie potrafił sobie wyobrazić, co kryje się za tymi drutami.

Patrząc na nich, trudno nie czuć pustki. Brakuje uśmiechu, brakuje beztroskiego dzieciństwa, brakuje pewności jutra. Zamiast tego jest cisza — ciężka, oblepiająca, niosąca więcej bólu niż krzyk. Każde dziecko w tej grupie miało swoje imię, swoją historię, swoją rodzinę. Większość z nich nigdy nie zobaczyła jej ponownie.

Gdy patrzę na to zdjęcie, czuję, jakby te oczy mówiły do mnie. Mówią o tym, że ludzkość potrafi upaść niżej, niż można sobie wyobrazić. Ale mówią też o sile przetrwania — o tym, że nawet w piekle ktoś potrafił wziąć czyjąś dłoń, podzielić się kromką chleba, szepnąć słowo otuchy.

Fotografia jest czarno-biała, ale w mojej wyobraźni widzę kolory. Bladość skóry zsiniałej od mrozu. Szarość nieba. Białe płatki śniegu mieszające się z popiołem. I czerń drutu, który dzielił ich od świata, który być może wcale o nich nie pamiętał.

Te dzieci nie krzyczą na zdjęciu. Nie proszą o litość. One po prostu są — stoją, patrzą, istnieją w tej krótkiej chwili, w której ktoś nacisnął spust migawki. To wystarczy, by ich obecność stała się wieczna.

Kiedy zdjęcie powstało, obóz Majdanek był już bliski wyzwolenia. Jednak dla wielu było już za późno. Ci, którzy przeżyli, nie wyszli stąd jako te same osoby, którymi byli, gdy tu trafili. Ich dzieciństwo zostało za tym drutem, w śniegu i błocie, w zimnie i głodzie.

Dziś, gdy patrzymy na tę fotografię, musimy pamiętać — nie jako odległą lekcję historii, ale jako przestrogę. Bo zło nie rodzi się nagle; rośnie powoli, w milczeniu, w obojętności. Tak długo, aż ktoś uzna, że można zamknąć dziecko za drutem kolczastym i odebrać mu imię.

Nie znamy wszystkich imion dzieci z tego zdjęcia. Ale każde z nich zasługuje, by zostać zapamiętane. Bo pamięć to jedyne, co możemy im jeszcze dać.

LEAVE A RESPONSE

Your email address will not be published. Required fields are marked *