August Kowalczyk – świadectwo człowieka, który uciekł z Auschwitz
15 sierpnia 1921 roku, w małej miejscowości Tarnawa Góra, urodził się chłopiec o imieniu August Kowalczyk. Dzieciństwo miał zwyczajne, pełne zapachów pól, odgłosów wiejskich dróg i spokojnych wieczorów. Nikt wtedy nie mógł przewidzieć, że to dziecko, które biegało boso po trawie, stanie się w przyszłości jednym z najbardziej niezwykłych świadków epoki, w której świat pogrążył się w mroku. Kiedy wybuchła II wojna światowa, a Polska znalazła się pod brutalną okupacją niemiecką, życie Augusta przybrało dramatyczny obrót. Był młodym, pełnym energii chłopakiem, który nie potrafił pozostać bierny wobec cierpienia swojego narodu. Podjął walkę, która szybko zaprowadziła go do piekła – do obozu koncentracyjnego Auschwitz.
4 grudnia 1940 roku August Kowalczyk znalazł się za drutami kolczastymi, które oddzielały świat wolnych ludzi od świata niewolników. Otrzymał numer – 6804. Od tej chwili nie był już człowiekiem w oczach oprawców, lecz cyfrą, trybikiem w machinie Holocaustu, świadectwem tego, jak system totalitarny potrafił odebrać jednostce imię, tożsamość i godność. Życie więźnia w Auschwitz było pasmem upokorzeń, cierpienia i strachu. Głód wcinał się w ciało jak ostrze, choroby dziesiątkowały kolejne szeregi, a codzienna praca ponad siły była narzędziem powolnej zagłady.
August zapamiętał szczegóły, które dla nas dzisiaj wydają się niewyobrażalne – smak zupy, w której pływało kilka zgniłych kartofli, ciężar pasiaka nasiąkniętego deszczem, zapach krematoriów, które nie przestawały dymić. Każdy dzień był walką o przetrwanie, ale także o zachowanie resztek człowieczeństwa. Byli więźniowie, którzy dzielili się kromką chleba, choć sami umierali z głodu. Byli tacy, którzy ryzykowali życiem, aby podać wodę współwięźniowi padającemu z wycieńczenia. W tym świecie, w którym tragedia ludzka osiągała apogeum, każdy gest solidarności stawał się promieniem nadziei.
10 czerwca 1942 roku wydarzyło się coś, co przeszło do historii obozu Auschwitz. Wśród więźniów karnej kompanii – miejsca, które było synonimem tortur i powolnej śmierci – wybuchła rewolta. Była to desperacka próba wyrwania się z piekła, próba skazana niemal z góry na niepowodzenie. A jednak to właśnie wtedy August Kowalczyk, numer 6804, podjął decyzję, która odmieniła jego życie i pozwoliła mu stać się symbolem walki o wolność. Razem z innymi więźniami rzucił się do ucieczki.
Trudno sobie wyobrazić, co czuł człowiek, który biegł przez pola, słysząc za sobą krzyki i strzały. Każdy krok mógł być ostatnim. Każdy oddech mógł zakończyć się kulą w plecach. Wspomnienia tych chwil August nosił w sobie przez całe życie. Wiedział, że jego szanse są minimalne, a mimo to biegł, jakby prowadziła go niewidzialna siła – pragnienie życia, które okazało się silniejsze niż strach przed śmiercią. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Wielu zginęło tego dnia, rozstrzelanych lub schwytanych, a potem bestialsko zamordowanych. Ci, którzy ocaleli, stali się wyjątkowymi świadkami ocalałych, niosącymi w sobie pamięć o tych, którym nie udało się uciec.
Ucieczka Augusta była początkiem nowego etapu, ale nie końcem cierpienia. Ukrywał się, korzystał z pomocy ludzi, którzy ryzykowali życiem, aby ocalić go przed ponownym schwytaniem. Każdy, kto podał mu kromkę chleba czy wskazał bezpieczną drogę, wiedział, że w razie wykrycia kara będzie śmiertelna. A jednak w tych ciemnych latach II wojny światowej wciąż byli ludzie, którzy nie wahali się okazać solidarności. Dzięki nim August przetrwał, a jego świadectwo mogło później stać się częścią pamięci historycznej.
Po wojnie jego życie potoczyło się w stronę sztuki. August Kowalczyk został aktorem, człowiekiem teatru i filmu. Dla wielu było to zaskoczeniem – jak ktoś, kto przeżył obozy koncentracyjne, kto widział śmierć i zniszczenie, może wejść na scenę i wcielać się w role bohaterów literackich? A jednak właśnie w tym tkwiła jego siła. Teatr stał się dla niego formą terapii, ale i sposobem, aby przekazać innym to, co widział i przeżył. Jego aktorstwo nie było zwykłym odtwarzaniem tekstów – było żywym świadectwem, w którym każdy gest i każde słowo nosiło ślad Auschwitz.
Do końca życia, które dobiegło kresu w 2012 roku, August Kowalczyk pozostawał aktywnym uczestnikiem życia publicznego. Opowiadał o swoim doświadczeniu, przypominał, czym był Holocaust i jaką cenę zapłacili ludzie w obozach koncentracyjnych. Wiedział, że pamięć historyczna jest obowiązkiem każdego pokolenia. Powtarzał, że jeśli zapomnimy o tamtych dniach, ryzykujemy, że historia powtórzy się w innej formie. Jego świadectwo ocalałych było nie tylko opowieścią o przeszłości, ale też ostrzeżeniem na przyszłość.
Wspominając Augustа, nie sposób nie zauważyć niezwykłego paradoksu. Był więźniem, któremu odebrano imię i zamieniono je na numer. Był człowiekiem, którego skazano na śmierć, a który jednak przeżył. I był artystą, który potrafił z tej tragicznej historii uczynić przekaz o nadziei. Bo choć Auschwitz było miejscem, gdzie gasło życie, to jednak w sercach tych, którzy przeżyli, pozostała zdolność do miłości, twórczości i wiary w drugiego człowieka.
Dziś, gdy patrzymy na fotografie z tamtych czasów, na sylwetki więźniów ubranych w pasiaki, na twarze wychudzone i pełne cierpienia, łatwo ulec przekonaniu, że była to historia obcych ludzi, dawno miniona. Ale August Kowalczyk przypomina nam, że to nie są tylko cyfry w podręcznikach, że każdy numer – 6804, 1723, 5642 – kryje za sobą żywego człowieka, jego los, jego rodzinę, jego marzenia. I że tragedia ludzka nie może być sprowadzona do statystyki.
Holocaust był największym dramatem XX wieku, ale w jego cieniu pojawiały się też historie takie jak ta – historie o sile ducha, o walce o wolność, o zwycięstwie człowieczeństwa nad systemem nienawiści. August Kowalczyk, choć doświadczył piekła obozu koncentracyjnego, potrafił całym swoim życiem świadczyć o tym, że człowiek jest zdolny przetrwać nawet najgorsze próby.
W 2012 roku odszedł na zawsze. Ale pozostawił po sobie pamięć, która nie umiera. Pamięć, która jest zobowiązaniem dla nas wszystkich. Bo dopóki będziemy powtarzać jego historię, dopóki będziemy mówić o numerze 6804 i o biegającym przez pola młodym chłopcu, który uciekł z Auschwitz, dopóty Holocaust nie stanie się martwą lekcją historii. Będzie żywym świadectwem, wołaniem o czujność i odpowiedzialność.
Tak kończy się biografia człowieka, który był więźniem, uciekinierem, aktorem i świadkiem. Jego życie dowodzi, że nawet w świecie, gdzie obozy koncentracyjne miały być końcem wszystkiego, mogło narodzić się coś nowego – świadectwo ocalałych, które daje nadzieję i uczy, że pamięć historyczna jest najcenniejszym skarbem, jaki posiadamy.